Gdzieś pomiędzy znajdziemy miejsce na ból à la wewnętrzny licznik, czyli odzywająca się część ciała zawsze po przejechaniu określonej liczby kilometrów lub po upływie danego czasu. Znajdziemy też dolegliwości pojawiające się znienacka i równie niespodziewanie odchodzące, takie, które są uciążliwe, lecz pozwalają na dalszą jazdę oraz te, które uniemożliwiają kontynuowanie trasy. Aż nasuwa się pytanie, dlaczego my to sobie robimy? To zdecydowanie temat na głębsze rozważania (w skrócie: rower to życie, a życie potrafi boleć). Jednak w tym artykule chciałbym skupić się na tym, jak interpretować sygnały wysyłane przez organizm i co z nimi dalej robić, by zwiększyć komfort jazdy i bezpieczeństwo naszego najważniejszego sprzętu – ciała.
Zacznę od tematu bólu nieurazowego, który jest dużo bardziej powszechnym problemem, a jego pochodzenie często bywa sporą tajemnicą nawet dla specjalistów. Za punkt wyjścia posłuży mi badanie z 2022 r. przeprowadzone na ogromnej grupie ponad 62 tysięcy cyklistów, które wskazuje statystycznie najbardziej problematyczne rejony ciała wśród kolarzy. Głównym przedmiotem poszukiwań w tym opracowaniu były urazy o stopniowym początku (z ang. gradual onset injuries, GOI). Głównymi rejonami dotkniętymi problemami bólowymi były: kończyna dolna – 47,4%, kończyna górna – 20,1%, rejon przedni biodra/pachwiny/miednicy – 10%, okolica lędźwiowo-krzyżowa – 7,8% oraz mięśnie rejonu pośladków i bocznej części biodra – 5,2%. Jako najczęstsze konkretne schorzenie wyznaczono ból przedniego przedziału kolana (17,2%). Tuż za nim uplasowało się znów kolano, lecz w swoim bocznym obszarze (zewnętrznym). I tutaj odejdźmy na chwilę od suchych danyc...
Ból nieurazowy w kolarstwie
Zaryzykuję stwierdzenie, że każdy uprawiający kolarstwo, nawet rekreacyjne, spotkał na swojej drodze różne oblicza bólu. Od wręcz pożądanego, palącego uczucia w mięśniach na mocnym podjeździe, przez niegroźny ból „czterech liter” w dłuższej trasie, aż po cały wachlarz ostroprzewlekłej symfonii cierpienia w efekcie kraksy.